wtorek, 18 listopada 2014

Wtorek - dzień czwarty

Rano jak zwykle woda z sokiem z cytryny i sok z marchwi i jabłka.

Artek dostał do pracy zupę z pieczonej papryki i pomidory faszerowane szpinakiem i dwa jabłka.

Ja jadłam na śniadanie zupę paprykową i sałatkę z pomidorów i ogórków z cebulą oraz jabłko.

Od rana czułam się okropnie słaba. Poszłam za krótki spacer z Pawciem, wygonił nas deszcz. Ale to dobrze bo ledwo powłóczyłam nogami.

Nie jestem pewna czy odczuwam głód. Przede wszystkim cały czas myślę o jedzeniu i w związku z tym ciągle coś podjadam – a to pomidorka a to rzodkieweczkę, a to jabłuszko. Nie wiem czy to dobrze.

W kuchni na laptopie w czasie przygotowywania sałatek i zup oglądam sobie „Kuchenne Rewolucje”, które ostatnio bardzo polubiłam. Jak już obejrzę wszystkie sezony to się przerzucę na „Wiem co jem” bo w TV to tylko z doskoku oglądałam przypadkiem a program bardzo fajny.

A w międzyczasie szukam na różnych wegańskich i wegetariańskich blogach potraw do mojej diety. I snuję sobie marzenia, co to ja ugotuję, jak już będę mogła zjeść kaszę jaglaną, nabiał i mięsko z indyka. Wow, ale się będzie działo.

Na razie nie mogę się doczekać momentu kiedy wyostrzy mi się smak i powonienie. Kurczę, mam nadzieje, że efekt nie jest przereklamowany...

Na obiad zrobiłam trzy surówki:

sałata masłowa, roszponka, małe pomidorki i cebula czerwona

rzodkiewka ze szczypiorkiem

kapusta kiszona z marchewką i jabłkiem – tu już widzę, że smak naprawdę zależy od jakości kapusty kiszonej. Teraz kupiłam dobra i surówka była pyszna.

Upiekłam też buraki w piekarniku. Nic mi się nie chciało z nich robić, więc zjadłam dwa tak po prostu. Wieczorem uświadomiłam sobie jednak, że nie mam nic dla Artka do pracy na środę więc ugotowałam krem z buraków i jabłek z dwiema kalifornijskimi śliwkami i przyprawami: rozmarynem, gałką muszkatołową, lubczykiem, cynamonem, solą i pieprzem białym. Znalazłam ten przepis na blogu „mężczyzna w kuchni” (czy coś takiego) i oczywiście trochę zmieniłam na potrzeby diety. Wyszło bardzo smaczne. Artkowi smakuje trochę mniej ale i tak dostanie to jutro do pracy. Dostanie też leczo bo jak na razie to najbardziej udana potrawa dietetyczna. Pewnie dlatego, że przyprawia ją Artek.

Samopoczucie - cały dzień byłam słaba i smętna. Jakaś taka rozkojarzona i niekumata. I bolała mnie trochę głowa. Właściwie nie bolała, tylko czułam, że ją mam ;) Nie ciągnie mnie do jedzenia jakichś frykasów. Oglądanie wyczynów Magdy Gessler w ogóle mnie nie rusza. Tylko na okrągło jem te warzywka. Nie wiem czy tak można. Martwię się  czy nie przekroczę tej magicznej granicy 800 kalorii. Można przekroczyć taką ilość kalorii jedząc tylko jarzyny?
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz