Potem Artek zjadł wczorajszy szpinak a
ja zupę brukselkowo-cukiniową.
Na obiad zrobiłam escalivadę w ilości
takiej, żeby była dla Artka na poniedziałek do pracy.
Był u nas znajomy i graliśmy w
scrabble jako przekąski mając pokrojone w słupki marchew, białą
rzepę i kalarepkę. Popijaliśmy sokiem marchwiowo-jabłkowym.
Trochę już jestem jednak zmęczona tą
dietą. Zbyt monotonne jest jedzenie tylko warzyw.
Dzisiaj Ula z koleżanką piekłu
muffinki i ślinka mi ciekła na ich widok. Chyba mam lekki kryzys...
Na kolację Artek zrobił kapustę
pekińską.
Wieczorem ugotowałam jeszcze zupę cukinowo-cebulową z imbirem.
Na twarzy rano pojawiły mi się
czerwone plamy, jakby uczulenie na coś. Potem zeszło.
Wieczorem bolał mnie żołądek. Dość
mocno. Do rana przeszło bez żadnych interwencji.
Boje się o tym pisać ale ustały moje
bóle kręgosłupa w odcinku lędźwiowym. Były naprawdę paskudne.
Czasami miałam problem żeby wstać a jak już wstałam to nie
mogłam ruszyć z miejsca. Wczoraj uświadomiłam sobie, że już
mnie nie boli, czuję, że mam kręgosłup ale to nie jest taki ból
jak przedtem. No i teraz pytanie – czy to efekt postu, czy
cotygodniowych masaży?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz