Rano – woda z cytryną i sok z
marchwi i jabłek.
Artek dostał do pracy zupę
marchwiowo-dyniową i gaspacho oraz dwa pieczone jabłka.
Ja cały dzień jadłam resztki z dni
poprzednich bo nazbierało się tego trochę ;) Zrobiłam tylko
surówkę z rzodkiewki i szczypiorku – mniam.
Poza tym miałam zachciankę i zjadłam
4 mandarynki. Artek kupił kiwi, więc zjadłam jedno a on kilka.
Troszkę zaszaleliśmy. ;)
Na ciepło pijemy:
ja – zieloną herbatę z pomarańczami
albo z pigwą. Nabyłam kiedyś takie w Biedronce i są jak znalazł.
Tych pomarańczy i pigwy jest w nich co kot napłakał więc
zakładam, że mogę je pić.
Artek kupił dla siebie różne herbaty
ziołowe – lipę, rumianek, mięte, pokrzywę. Herbata z lipy z
jakiejś nie znanej mi wcześniej firmy Biofix, pięknie pachnie
miodem lipowym. Stwierdziliśmy, że trzeba kupić inna i sprawdzić
czy też tak pachnie, bo może to efekt poprawienia naszego
powonienia ;)
Minął nam półmetek. Nie było jakoś
specjalnie ciężko. Zaczynamy się zastanawiać co będzie po
diecie. Artek zaproponował dodawanie codziennie innego, ale tylko
jednego produktu. Jest to jakaś opcja. Ja zaczynam myśleć o
przedłużeniu diety o jeszcze jeden tydzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz