czwartek, 4 grudnia 2014

Ostatnie trzy dni i wychodzenie z postu

Ostatnie trzy dni były podobne do poprzednich. Niczego nowego nie wymyśliłam.
Post skończyliśmy w 14 dniu. 
Nie wychodziliśmy z postu długo. Praktycznie od razu wprowadziłam tłuszcze, nabiał w postaci serów (głównie mozarella biała) i kaszę jaglaną. Jedliśmy też gotowane mięso indyka i pieczoną rybę.
Minął tydzień na "normalnej" diecie a ja już widzę, że w czasie postu czułam się dużo lepiej. Wróciły moje dolegliwości refluksowe, Czuje się trochę cięższa, choć trzymam aktualnie wagę około 86 kg. 
Odkrywam nowe dania - lżejsze i częściej bezmięsne. Nie używam pszenicy. Zamiast tego stosuję mąkę orkiszową. Rodzinka powoli się przyzwyczaja, nawet dzieci. Nawet niereformowalny, zdawałoby się, Patryk daje radę bez problemu zjeść pizzę z mąki orkiszowej. Na razie mam tylko problem z makaronem i bułami które mój syn wsuwa na co dzień. Ale myślę, że powoli i z tym sobie jakoś poradzę. Albo odpuszczę ;)

wtorek, 25 listopada 2014

Poniedziałek – dzień dziesiąty

Rano woda z cytryną i sok marchwiowo-jabłkowy.

Artek dostał do pracy zupę cukiniowo-cebulową i escalivadę oraz dwa jabłka.

Ja zjadłam surówkę z pomidorów i ogórków, zupę cukiniową, escalivadę.

Popołudniu ugotowałam krem buraczano-jabłkowy ze śliwką ale tym razem dodałam za dużo jabłek i wyszedł strasznie słodki. Poza tym ugotowałam zupę porowa, którą zamiast zakazanym ziemniakiem, zagęściłam rzepą. Wyszła beznadziejna, tym bardziej, że bardzo ograniczam sól.

Zrobiliśmy też leczo wspólnymi siłami – tzn. ja pokroiłam jarzynki, a Artek doprawił.
 
Na deser zjedliśmy po grapefruicie.


Zmęczona jestem już tym jarzynowym jedzeniem. Ja może bym jeszcze wytrzymała na surówkach ale żal mi patrzeć na Artka jak wcina zielsko ;).

Jest dość zadowolony bo zrzucił do tej pory 6 kg. Ze mnie spadło 5 kg. Dotrzymamy do piątku a od soboty zaczynam powoli wprowadzać inne produkty w wersjach jak najmniej tuczących.

Rozważam inne metody oczyszczania organizmu... ;)

Wypiłabym lampkę wina...




poniedziałek, 24 listopada 2014

Niedziela - dzień dziewiąty

Rano woda z cytryną

Potem Artek zjadł wczorajszy szpinak a ja zupę brukselkowo-cukiniową.

Na obiad zrobiłam escalivadę w ilości takiej, żeby była dla Artka na poniedziałek do pracy.

Był u nas znajomy i graliśmy w scrabble jako przekąski mając pokrojone w słupki marchew, białą rzepę i kalarepkę. Popijaliśmy sokiem marchwiowo-jabłkowym.

Trochę już jestem jednak zmęczona tą dietą. Zbyt monotonne jest jedzenie tylko warzyw.

Dzisiaj Ula z koleżanką piekłu muffinki i ślinka mi ciekła na ich widok. Chyba mam lekki kryzys...

Na kolację Artek zrobił kapustę pekińską.
 
Wieczorem ugotowałam jeszcze zupę cukinowo-cebulową z imbirem.
Na twarzy rano pojawiły mi się czerwone plamy, jakby uczulenie na coś. Potem zeszło.

Wieczorem bolał mnie żołądek. Dość mocno. Do rana przeszło bez żadnych interwencji.

Boje się o tym pisać ale ustały moje bóle kręgosłupa w odcinku lędźwiowym. Były naprawdę paskudne. Czasami miałam problem żeby wstać a jak już wstałam to nie mogłam ruszyć z miejsca. Wczoraj uświadomiłam sobie, że już mnie nie boli, czuję, że mam kręgosłup ale to nie jest taki ból jak przedtem. No i teraz pytanie – czy to efekt postu, czy cotygodniowych masaży?




niedziela, 23 listopada 2014

Sobota – dzień ósmy

Rano woda z sokiem. Ciepła herbata ziołowa.

Potem surówka z rzodkiewki i szczypiorku.
Znaleźliśmy fajny przepis z kuchni hiszpańskiej – sałatkę z grillowanych warzyw, escalivada. Zrobiłam ją bez oliwy i anchois. Zjedliśmy na ciepło – była pyszna. Jak nam się skończy dieta to będziemy też taką jeść tylko już z dodatkami ;) Przy okazji upiekłam więcej papryki, cebuli i pomidorów i zrobiłam z nich zupę. Też wyszła świetna. Teraz już chyba do zupy z pieczonej papryki będę zawsze dodawać pieczoną cebulę zamiast smażonej.

Wieczorem Artek znowu zrobił szpinak duszony. Ja sałatkę z młodego szpinaku, pomidorków i czerwonej cebuli. Dodałam świeżego czosnku ale chyba za dużo.

Ugotowałam też zupę brukselkowo-cukiniową. Ciekawa w smaku.






sobota, 22 listopada 2014

Piątek - dzień siódmy


Rano – woda z cytryną i sok z marchwi i jabłek.

Artek dostał do pracy zupę marchwiowo-dyniową i gaspacho oraz dwa pieczone jabłka.

Ja cały dzień jadłam resztki z dni poprzednich bo nazbierało się tego trochę ;) Zrobiłam tylko surówkę z rzodkiewki i szczypiorku – mniam.

Poza tym miałam zachciankę i zjadłam 4 mandarynki. Artek kupił kiwi, więc zjadłam jedno a on kilka. Troszkę zaszaleliśmy. ;)

Na ciepło pijemy:

ja – zieloną herbatę z pomarańczami albo z pigwą. Nabyłam kiedyś takie w Biedronce i są jak znalazł. Tych pomarańczy i pigwy jest w nich co kot napłakał więc zakładam, że mogę je pić.

Artek kupił dla siebie różne herbaty ziołowe – lipę, rumianek, mięte, pokrzywę. Herbata z lipy z jakiejś nie znanej mi wcześniej firmy Biofix, pięknie pachnie miodem lipowym. Stwierdziliśmy, że trzeba kupić inna i sprawdzić czy też tak pachnie, bo może to efekt poprawienia naszego powonienia ;)

Minął nam półmetek. Nie było jakoś specjalnie ciężko. Zaczynamy się zastanawiać co będzie po diecie. Artek zaproponował dodawanie codziennie innego, ale tylko jednego produktu. Jest to jakaś opcja. Ja zaczynam myśleć o przedłużeniu diety o jeszcze jeden tydzień.

piątek, 21 listopada 2014

Czwartek – dzień szósty

Zaczęty jak zwykle - wodą z sokiem cytrynowym i sokiem, dzisiaj marchwiowo-jabłkowym. Wodę z sokiem z cytryny powinno się pić w temperaturze powyżej temperatury ciała człowieka. Chodzi o to, żeby nie wychładzać organizmu od razu po wstaniu.

Artek dostał do pracy zupę selerowo-chrzanową ze szpinakiem, leczo i jabłka.
Ja jadłam:

zupę z marchwi i dyni z imbirem. Trochę ją poprawiłam bo miała za dużo imbiru.

Surówkę z kiszonej kapusty, marchwi i jabłka.

Surówkę z surowych buraków i kiszonych ogórków z koperkiem – całkiem całkiem, ale szału nie ma. Pewnie byłaby lepsza z odrobiną oleju.

Surówkę z sałaty strzępiastej, pomidorów i cebuli czerwonej.


Wieczorem zrobiliśmy gaspacho a Artek przyrządził sobie szpinak. Stwierdziliśmy, że skoro mamy jeść tylko warzywa to chociaż jedzmy tylko te co nam smakują. Nie będziemy zatem na siłę jeść gotowanej kapusty czy rzepy na surowo ;)

Upiekłam jeszcze jabłka z malinami posłodzone ksylitolem.
Stwierdziłam, że za mało piję. Postanowiłam wypijać codziennie dwie półtoralitrowe butelki wody. Zobaczymy czy dam radę. Najgorsze jest to, że do sikania latam bardzo często i muszę pilnować, żeby znajdować się zawsze blisko jakiejś toalety. Wczoraj utkwiłam w korku i było... hmm dość ciężko ;)

Artek skrócił pasek od spodni o trzy dziurki. Ja zrzuciłam jakieś trzy kilo. Wiem, że to w większości woda, bo po ciąży dużo jej zostaje w organizmie. Ale zawsze to trzy kilo mniej do dźwigania dla moich nóg ;).

czwartek, 20 listopada 2014

Środa - dzień piąty


Rano -woda z cytryną i sok z marchwi jabłka i kapusty. Ja lubię takie zestawienie, Artek chyba średnio ale nie protestował ;) Do pracy dostał krem z buraków z wczoraj i leczo oraz dwa jabłka.

Ja jadłam w ciągu dnia:

krem z buraków,

surówkę z kapusty kiszonej, jabłka i marchewki,

surówkę z sałaty masłowej, roszponki, pomidorów i czerwonej cebuli,

surówkę ze szpinaku, pomidorów i cebuli,

zupę z marchwi, dyni i imbiru – cudowna i także brak tłuszczu jej nie szkodzi. Wiem, że dla zwolenników Montignaca taka zupa jest niejadalna, ze względu na gotowaną marchew, na dodatek zmiksowaną ;) Ale ja tę zupę po prostu uwielbiam. A kolor ma obłędny! Przesadziłam trochę z imbirem, była gorzkawa.

Ugotowałam tez zupę selerową z chrzanem i szpinakiem. Chrzan sama tarłam bo te w słoikach to mają więcej dodatków niż tego niby-podstawowego składnika. Zupę gotowałam według przepisu z bloga „dieta warzywno-owocowa” ale oczywiście trochę zmieniłam. Wyszła całkiem niezła.
Ponownie odstawiłam vegetę i postanowiłam odzwyczajać się od soli. Do tej pory soliłam sporo. Teraz jak ugotowałam te zupy to Artek musiał sobie dosolić, choć sam solił zawsze mniej niż ja. Spróbuję przyzwyczaić się do małej ilości soli. Podobno potrzeba tylko 72 godzin na to. Zobaczymy... ;)

Samopoczucie – bez szału. Trochę jestem rozczarowana, bo na razie nie odczuwam jakichś spektakularnych efektów. Ludzie piszą, że czują się na tej diecie rewelacyjnie. Ja tam czuję się tak jak zwykle, tylko trochę osłabiona. Czy to znaczy że zawsze przed dietą czułam się rewelacyjnie? ;)