poniedziałek, 17 listopada 2014

Poniedziałek - dzień trzeci

Nasze zmagania opisuję z jednodniowym opóźnieniem. Tzn. piszę rano po wyjściu domowników do szkoły i pracy. Pawcio jeszcze śpi, słodki bobas, i daje mamusi chwilę dla siebie. Jakbym nie była na diecie to właśnie piłabym poranną kawę...

Wczoraj , czyli w poniedziałek rano, wypiliśmy wodę z sokiem cytrynowym i sok z marchwi świeżo wyciśnięty.

Artek poszedł do pracy zaopatrzony w termos z zupą brokułową, i drugi termos z zupą cukiniową i leczo albo inaczej mówiąc ratatuj bo bez wkładki mięsnej ;). Ponadto dostał dwa jabłka pieczone z malinami i dwa surowe. Wieczorem wrócił z niezjedzonym leczo i zjadł go na kolację. Okazało się przy okazji, że nabyłam w decathlonie rewelacyjny termos obiadowy. Składa się z termosu i dwóch wewnętrznych pudełek, w których od biedy można także jedzenie podgrzać w mikrofali. Ale nie trzeba. Leczo wieczorem było jeszcze bardzo ciepłe.

A ja jadłam:

resztkę leczo i zupy brokułowej na śniadanie. Oraz surówkę z rzodkiewki i szczypiorku – wszystko pyszne


Na obiad zjadłam trochę kiszonej kapusty oraz surówkę z ogórków i pomidorów z cebulą. Tak, wiem, że pomidorów i ogórków nie powinno się łączyć bo ogórki zabijają witaminę C. Ale tej witaminy przy ostatnim menu raczej mi nie brakuje a bardzo lubię takie zestawienie. ;)
Wycisnęłam tez sok z liści rzodkiewki, kapusty włoskiej, rzepy i dwóch jabłek. Z powodu rzepy był bardzo ostry w smaku. Dodałam ostropestu, mielonego lnu i wypiłam, trochę zostawiając dla Artka.


W międzyczasie smażyłam racuchy z jabłkami i robiłam sos boloński do spaghetti dla dzieci. Olej rzepakowy ze smażenia i oliwa z sosu jakoś dziwnie mi pachniały...

Najgorsze, że nie mogłam nawet spróbować tego sosu. Ale młodzież stwierdziła, że dobry ;)


Zrobiłam obowiązkowy spacer z Pawełkiem, choć krótszy niż w niedzielę bo miałam jeszcze w perspektywie basen. Chodzimy z dziećmi co poniedziałek. One do Kraula na Koronie a ja sobie pływam na jednym z trzech ogólnodostępnych torów w tym samym czasie.


Na kolację zrobiłam jesienne kalafiorki z piekarnika – ale nie wyszły za dobre bo dla mnie za twarde. Dzisiaj je ugotuje na parze i zrobię z nich pure.

Dwie zupy:

z pieczonej papryki – pyszna jak zawsze, nawet jej nie zaszkodził brak oliwy.

z rzepy - smak zaskakująco słodki. Dodałam sporo koperku i jest ok.


Poza tym jeszcze udusiliśmy szpinak z czosnkiem i gałką muszkatołową. Artek część zjadł a resztą nadziałam małe malinowe pomidory. Dzisiaj je podgrzałam w garnku podlane odrobiną wody i dałam mu w termosie do pracy razem z zupą paprykową.


Samopoczucie – wczoraj – super. W nocy śniło mi się jedzenie ;) Dzisiaj czuję się bardzo słaba. Poza tym jest mi jakoś tak wewnętrznie zimno. Nie czuję za to głodu. Chyba się zaczęło...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz