Ostatnie trzy dni były podobne do poprzednich. Niczego nowego nie wymyśliłam.
Post skończyliśmy w 14 dniu.
Nie wychodziliśmy z postu długo. Praktycznie od razu wprowadziłam tłuszcze, nabiał w postaci serów (głównie mozarella biała) i kaszę jaglaną. Jedliśmy też gotowane mięso indyka i pieczoną rybę.
Minął tydzień na "normalnej" diecie a ja już widzę, że w czasie postu czułam się dużo lepiej. Wróciły moje dolegliwości refluksowe, Czuje się trochę cięższa, choć trzymam aktualnie wagę około 86 kg.
Odkrywam nowe dania - lżejsze i częściej bezmięsne. Nie używam pszenicy. Zamiast tego stosuję mąkę orkiszową. Rodzinka powoli się przyzwyczaja, nawet dzieci. Nawet niereformowalny, zdawałoby się, Patryk daje radę bez problemu zjeść pizzę z mąki orkiszowej. Na razie mam tylko problem z makaronem i bułami które mój syn wsuwa na co dzień. Ale myślę, że powoli i z tym sobie jakoś poradzę. Albo odpuszczę ;)
czwartek, 4 grudnia 2014
wtorek, 25 listopada 2014
Poniedziałek – dzień dziesiąty
Rano woda z cytryną i sok
marchwiowo-jabłkowy.
Artek dostał do pracy zupę
cukiniowo-cebulową i escalivadę oraz dwa jabłka.
Ja zjadłam surówkę z pomidorów i
ogórków, zupę cukiniową, escalivadę.
Popołudniu ugotowałam krem
buraczano-jabłkowy ze śliwką ale tym razem dodałam za dużo
jabłek i wyszedł strasznie słodki. Poza tym ugotowałam zupę
porowa, którą zamiast zakazanym ziemniakiem, zagęściłam rzepą.
Wyszła beznadziejna, tym bardziej, że bardzo ograniczam sól.
Zrobiliśmy też leczo wspólnymi
siłami – tzn. ja pokroiłam jarzynki, a Artek doprawił.
Na deser zjedliśmy po grapefruicie.
Zmęczona jestem już tym jarzynowym
jedzeniem. Ja może bym jeszcze wytrzymała na surówkach ale żal mi
patrzeć na Artka jak wcina zielsko ;).
Jest dość zadowolony bo zrzucił do
tej pory 6 kg. Ze mnie spadło 5 kg. Dotrzymamy do piątku a od
soboty zaczynam powoli wprowadzać inne produkty w wersjach jak
najmniej tuczących.
Rozważam inne metody oczyszczania
organizmu... ;)
Wypiłabym lampkę wina...
poniedziałek, 24 listopada 2014
Niedziela - dzień dziewiąty
Rano woda z cytryną
Potem Artek zjadł wczorajszy szpinak a
ja zupę brukselkowo-cukiniową.
Na obiad zrobiłam escalivadę w ilości
takiej, żeby była dla Artka na poniedziałek do pracy.
Był u nas znajomy i graliśmy w
scrabble jako przekąski mając pokrojone w słupki marchew, białą
rzepę i kalarepkę. Popijaliśmy sokiem marchwiowo-jabłkowym.
Trochę już jestem jednak zmęczona tą
dietą. Zbyt monotonne jest jedzenie tylko warzyw.
Dzisiaj Ula z koleżanką piekłu
muffinki i ślinka mi ciekła na ich widok. Chyba mam lekki kryzys...
Na kolację Artek zrobił kapustę
pekińską.
Wieczorem ugotowałam jeszcze zupę cukinowo-cebulową z imbirem.
Na twarzy rano pojawiły mi się
czerwone plamy, jakby uczulenie na coś. Potem zeszło.
Wieczorem bolał mnie żołądek. Dość
mocno. Do rana przeszło bez żadnych interwencji.
Boje się o tym pisać ale ustały moje
bóle kręgosłupa w odcinku lędźwiowym. Były naprawdę paskudne.
Czasami miałam problem żeby wstać a jak już wstałam to nie
mogłam ruszyć z miejsca. Wczoraj uświadomiłam sobie, że już
mnie nie boli, czuję, że mam kręgosłup ale to nie jest taki ból
jak przedtem. No i teraz pytanie – czy to efekt postu, czy
cotygodniowych masaży?
niedziela, 23 listopada 2014
Sobota – dzień ósmy
Rano woda z sokiem. Ciepła herbata
ziołowa.
Potem surówka z rzodkiewki i
szczypiorku.
Znaleźliśmy fajny przepis z kuchni
hiszpańskiej – sałatkę z grillowanych warzyw, escalivada.
Zrobiłam ją bez oliwy i anchois. Zjedliśmy na ciepło – była
pyszna. Jak nam się skończy dieta to będziemy też taką jeść
tylko już z dodatkami ;) Przy okazji upiekłam więcej papryki,
cebuli i pomidorów i zrobiłam z nich zupę. Też wyszła świetna.
Teraz już chyba do zupy z pieczonej papryki będę zawsze dodawać
pieczoną cebulę zamiast smażonej.
Wieczorem Artek znowu zrobił szpinak
duszony. Ja sałatkę z młodego szpinaku, pomidorków i czerwonej
cebuli. Dodałam świeżego czosnku ale chyba za dużo.
Ugotowałam też zupę
brukselkowo-cukiniową. Ciekawa w smaku.
sobota, 22 listopada 2014
Piątek - dzień siódmy
Rano – woda z cytryną i sok z
marchwi i jabłek.
Artek dostał do pracy zupę
marchwiowo-dyniową i gaspacho oraz dwa pieczone jabłka.
Ja cały dzień jadłam resztki z dni
poprzednich bo nazbierało się tego trochę ;) Zrobiłam tylko
surówkę z rzodkiewki i szczypiorku – mniam.
Poza tym miałam zachciankę i zjadłam
4 mandarynki. Artek kupił kiwi, więc zjadłam jedno a on kilka.
Troszkę zaszaleliśmy. ;)
Na ciepło pijemy:
ja – zieloną herbatę z pomarańczami
albo z pigwą. Nabyłam kiedyś takie w Biedronce i są jak znalazł.
Tych pomarańczy i pigwy jest w nich co kot napłakał więc
zakładam, że mogę je pić.
Artek kupił dla siebie różne herbaty
ziołowe – lipę, rumianek, mięte, pokrzywę. Herbata z lipy z
jakiejś nie znanej mi wcześniej firmy Biofix, pięknie pachnie
miodem lipowym. Stwierdziliśmy, że trzeba kupić inna i sprawdzić
czy też tak pachnie, bo może to efekt poprawienia naszego
powonienia ;)
Minął nam półmetek. Nie było jakoś
specjalnie ciężko. Zaczynamy się zastanawiać co będzie po
diecie. Artek zaproponował dodawanie codziennie innego, ale tylko
jednego produktu. Jest to jakaś opcja. Ja zaczynam myśleć o
przedłużeniu diety o jeszcze jeden tydzień.
piątek, 21 listopada 2014
Czwartek – dzień szósty
Zaczęty jak zwykle - wodą z sokiem
cytrynowym i sokiem, dzisiaj marchwiowo-jabłkowym. Wodę z sokiem z
cytryny powinno się pić w temperaturze powyżej temperatury ciała
człowieka. Chodzi o to, żeby nie wychładzać organizmu od razu po
wstaniu.
Artek dostał do pracy zupę
selerowo-chrzanową ze szpinakiem, leczo i jabłka.
Ja jadłam:
zupę z marchwi i dyni z imbirem.
Trochę ją poprawiłam bo miała za dużo imbiru.
Surówkę z kiszonej kapusty, marchwi i
jabłka.
Surówkę z surowych buraków i
kiszonych ogórków z koperkiem – całkiem całkiem, ale szału nie
ma. Pewnie byłaby lepsza z odrobiną oleju.
Surówkę z sałaty strzępiastej,
pomidorów i cebuli czerwonej.
Wieczorem zrobiliśmy gaspacho a Artek
przyrządził sobie szpinak. Stwierdziliśmy, że skoro mamy
jeść tylko warzywa to chociaż jedzmy tylko te co nam smakują. Nie
będziemy zatem na siłę jeść gotowanej kapusty czy rzepy na
surowo ;)
Upiekłam jeszcze jabłka z malinami
posłodzone ksylitolem.
Stwierdziłam, że za mało piję.
Postanowiłam wypijać codziennie dwie półtoralitrowe butelki wody.
Zobaczymy czy dam radę. Najgorsze jest to, że do sikania latam
bardzo często i muszę pilnować, żeby znajdować się zawsze
blisko jakiejś toalety. Wczoraj utkwiłam w korku i było... hmm
dość ciężko ;)
Artek skrócił pasek od spodni o trzy
dziurki. Ja zrzuciłam jakieś trzy kilo. Wiem, że to w większości
woda, bo po ciąży dużo jej zostaje w organizmie. Ale zawsze to
trzy kilo mniej do dźwigania dla moich nóg ;).
czwartek, 20 listopada 2014
Środa - dzień piąty
Rano -woda z cytryną i sok z marchwi
jabłka i kapusty. Ja lubię takie zestawienie, Artek chyba średnio
ale nie protestował ;) Do pracy dostał krem z buraków z
wczoraj i leczo oraz dwa jabłka.
Ja jadłam w ciągu dnia:
krem z buraków,
surówkę z kapusty kiszonej, jabłka i
marchewki,
surówkę z sałaty masłowej,
roszponki, pomidorów i czerwonej cebuli,
surówkę ze szpinaku, pomidorów i
cebuli,
zupę z marchwi, dyni i imbiru –
cudowna i także brak tłuszczu jej nie szkodzi. Wiem, że dla
zwolenników Montignaca taka zupa jest niejadalna, ze względu na
gotowaną marchew, na dodatek zmiksowaną ;) Ale ja tę zupę po
prostu uwielbiam. A kolor ma obłędny! Przesadziłam trochę z
imbirem, była gorzkawa.
Ugotowałam tez zupę selerową z
chrzanem i szpinakiem. Chrzan sama tarłam bo te w słoikach to mają
więcej dodatków niż tego niby-podstawowego składnika. Zupę
gotowałam według przepisu z bloga „dieta warzywno-owocowa” ale
oczywiście trochę zmieniłam. Wyszła całkiem niezła.
Ponownie odstawiłam vegetę i
postanowiłam odzwyczajać się od soli. Do tej pory soliłam sporo.
Teraz jak ugotowałam te zupy to Artek musiał sobie dosolić, choć
sam solił zawsze mniej niż ja. Spróbuję przyzwyczaić się do
małej ilości soli. Podobno potrzeba tylko 72 godzin na to.
Zobaczymy... ;)
Samopoczucie – bez szału. Trochę
jestem rozczarowana, bo na razie nie odczuwam jakichś
spektakularnych efektów. Ludzie piszą, że czują się na tej
diecie rewelacyjnie. Ja tam czuję się tak jak zwykle, tylko trochę
osłabiona. Czy to znaczy że zawsze przed dietą czułam się
rewelacyjnie? ;)
wtorek, 18 listopada 2014
Wtorek - dzień czwarty
Rano jak zwykle woda z sokiem z cytryny
i sok z marchwi i jabłka.
Artek dostał do pracy zupę z
pieczonej papryki i pomidory faszerowane szpinakiem i dwa jabłka.
Ja jadłam na śniadanie zupę
paprykową i sałatkę z pomidorów i ogórków z cebulą oraz
jabłko.
Od rana czułam się okropnie słaba.
Poszłam za krótki spacer z Pawciem, wygonił nas deszcz. Ale to
dobrze bo ledwo powłóczyłam nogami.
Nie jestem pewna czy odczuwam głód.
Przede wszystkim cały czas myślę o jedzeniu i w związku z tym
ciągle coś podjadam – a to pomidorka a to rzodkieweczkę, a to
jabłuszko. Nie wiem czy to dobrze.
W kuchni na laptopie w czasie
przygotowywania sałatek i zup oglądam sobie „Kuchenne Rewolucje”,
które ostatnio bardzo polubiłam. Jak już obejrzę wszystkie sezony
to się przerzucę na „Wiem co jem” bo w TV to tylko z doskoku
oglądałam przypadkiem a program bardzo fajny.
A w międzyczasie szukam na różnych
wegańskich i wegetariańskich blogach potraw do mojej diety. I snuję sobie marzenia, co to ja ugotuję, jak już będę mogła zjeść kaszę
jaglaną, nabiał i mięsko z indyka. Wow, ale się będzie działo.
Na razie nie mogę się doczekać
momentu kiedy wyostrzy mi się smak i powonienie. Kurczę, mam
nadzieje, że efekt nie jest przereklamowany...
Na obiad zrobiłam trzy surówki:
sałata masłowa, roszponka, małe
pomidorki i cebula czerwona
rzodkiewka ze szczypiorkiem
kapusta kiszona z marchewką i jabłkiem
– tu już widzę, że smak naprawdę zależy od jakości kapusty
kiszonej. Teraz kupiłam dobra i surówka była pyszna.
Upiekłam też buraki w piekarniku. Nic mi się nie chciało z nich robić,
więc zjadłam dwa tak po prostu. Wieczorem uświadomiłam sobie jednak,
że nie mam nic dla Artka do pracy na środę więc ugotowałam krem
z buraków i jabłek z dwiema kalifornijskimi śliwkami i
przyprawami: rozmarynem, gałką muszkatołową, lubczykiem,
cynamonem, solą i pieprzem białym. Znalazłam ten przepis na blogu
„mężczyzna w kuchni” (czy coś takiego) i oczywiście trochę
zmieniłam na potrzeby diety. Wyszło bardzo smaczne. Artkowi smakuje
trochę mniej ale i tak dostanie to jutro do pracy. Dostanie też
leczo bo jak na razie to najbardziej udana potrawa dietetyczna.
Pewnie dlatego, że przyprawia ją Artek.
Samopoczucie - cały dzień byłam słaba i smętna. Jakaś taka rozkojarzona i niekumata. I bolała mnie trochę głowa. Właściwie nie bolała, tylko czułam, że ją mam ;) Nie ciągnie mnie do jedzenia jakichś frykasów. Oglądanie wyczynów Magdy Gessler w ogóle mnie nie rusza. Tylko na okrągło jem te warzywka. Nie wiem czy tak można. Martwię się czy nie przekroczę tej magicznej granicy 800 kalorii. Można przekroczyć taką ilość kalorii jedząc tylko jarzyny?
Samopoczucie - cały dzień byłam słaba i smętna. Jakaś taka rozkojarzona i niekumata. I bolała mnie trochę głowa. Właściwie nie bolała, tylko czułam, że ją mam ;) Nie ciągnie mnie do jedzenia jakichś frykasów. Oglądanie wyczynów Magdy Gessler w ogóle mnie nie rusza. Tylko na okrągło jem te warzywka. Nie wiem czy tak można. Martwię się czy nie przekroczę tej magicznej granicy 800 kalorii. Można przekroczyć taką ilość kalorii jedząc tylko jarzyny?
poniedziałek, 17 listopada 2014
Poniedziałek - dzień trzeci
Nasze zmagania opisuję z jednodniowym
opóźnieniem. Tzn. piszę rano po wyjściu domowników do szkoły i
pracy. Pawcio jeszcze śpi, słodki bobas, i daje mamusi chwilę dla
siebie. Jakbym nie była na diecie to właśnie piłabym poranną
kawę...
Wczoraj , czyli w poniedziałek rano,
wypiliśmy wodę z sokiem cytrynowym i sok z marchwi świeżo
wyciśnięty.
Artek poszedł do pracy zaopatrzony w
termos z zupą brokułową, i drugi termos z zupą cukiniową
i leczo albo inaczej mówiąc ratatuj bo bez wkładki mięsnej
;). Ponadto dostał dwa jabłka pieczone z malinami i dwa surowe.
Wieczorem wrócił z niezjedzonym leczo i zjadł go na kolację.
Okazało się przy okazji, że nabyłam w decathlonie rewelacyjny
termos obiadowy. Składa się z termosu i dwóch wewnętrznych
pudełek, w których od biedy można także jedzenie podgrzać w
mikrofali. Ale nie trzeba. Leczo wieczorem było jeszcze bardzo
ciepłe.
A ja jadłam:
resztkę leczo i zupy brokułowej na
śniadanie. Oraz surówkę z rzodkiewki i szczypiorku – wszystko
pyszne
Na obiad zjadłam trochę kiszonej
kapusty oraz surówkę z ogórków i pomidorów z cebulą. Tak, wiem,
że pomidorów i ogórków nie powinno się łączyć bo ogórki
zabijają witaminę C. Ale tej witaminy przy ostatnim menu raczej mi
nie brakuje a bardzo lubię takie zestawienie. ;)
Wycisnęłam tez sok z liści rzodkiewki, kapusty włoskiej, rzepy i dwóch jabłek. Z powodu rzepy był bardzo ostry w smaku. Dodałam ostropestu, mielonego lnu i wypiłam, trochę zostawiając dla Artka.
W międzyczasie smażyłam racuchy z
jabłkami i robiłam sos boloński do spaghetti dla dzieci. Olej
rzepakowy ze smażenia i oliwa z sosu jakoś dziwnie mi pachniały...
Najgorsze, że nie mogłam nawet
spróbować tego sosu. Ale młodzież stwierdziła, że dobry ;)
Zrobiłam obowiązkowy spacer z
Pawełkiem, choć krótszy niż w niedzielę bo miałam jeszcze w
perspektywie basen. Chodzimy z dziećmi co poniedziałek. One do Kraula na Koronie a ja sobie pływam na jednym z trzech ogólnodostępnych torów w tym samym czasie.
Na kolację zrobiłam jesienne
kalafiorki z piekarnika – ale nie wyszły za dobre bo dla mnie za
twarde. Dzisiaj je ugotuje na parze i zrobię z nich pure.
Dwie zupy:
z pieczonej papryki – pyszna jak
zawsze, nawet jej nie zaszkodził brak oliwy.
z rzepy - smak zaskakująco słodki.
Dodałam sporo koperku i jest ok.
Poza tym jeszcze udusiliśmy szpinak z
czosnkiem i gałką muszkatołową. Artek część zjadł a resztą nadziałam małe malinowe pomidory. Dzisiaj je podgrzałam
w garnku podlane odrobiną wody i dałam mu w termosie do pracy razem
z zupą paprykową.
Samopoczucie – wczoraj – super. W
nocy śniło mi się jedzenie ;) Dzisiaj czuję się bardzo słaba.
Poza tym jest mi jakoś tak wewnętrznie zimno. Nie czuję za to
głodu. Chyba się zaczęło...
niedziela, 16 listopada 2014
Niedziela - dzień drugi
Jak
co dzień zaczęliśmy od wody z cytryną
Na
śniadanie zjedliśmy:
- gotowaną na parze rzodkiew białą posypana kiełkami słonecznika – okropne
- surówkę z młodego szpinaku z pomidorkami i czerwona cebula - nadal pyszna
- surówkę z białej kapusty marchwi i jabłka - da się zjeść
- popiliśmy sokiem pomidorowym z kartonu
Po
śniadaniu Artek zaniemógł. Miał mega gigantyczny ból głowy z
nudnościami. Przeleżał w łóżku, zdychając, praktycznie cały
dzień. Nie jadł ze mną obiadu. Był na granicy załamania. Ale w
końcu po panadolu jakoś ten ból zelżał i wieczorem chłopak
wrócił do życia. Zdecydował, że walczy dalej. :)
Mój
obiad składał się z:
- zupy cukiniowej - całkiem niezła
- gotowanych buraków wydrążonych i nadziewanych pokrojonymi drobno warzywami z wywaru na zupę (marchew, pietruszka, seler) – całkiem całkiem
- naprędce znalezionej w sieci surówce z papryki czerwonej, żółtej, ogórka kiszonego i cebuli – całkiem zjadliwe dzięki ogórkom, choć nie lubię surowej papryki
- surówce z czarnej rzepy i marchewki. Rzepa trafiała się jakaś stara i nawet po sparzeniu była bardzo ostra w smaku. Surówka do d..
Kolacja:
- ugotowałam zupę brokułową tylko z cebuli i brokuła (pyszna za sprawą vegety, złamałam się, choć miałam jej nie używać). Jakoś zupy mi najlepiej wchodzą.
- Upiekłam wydrążone jabłka (szara reneta) wypełnione malinami i odrobina ksylitolu. Pyszne!
Poza
tym ugotowałam leczo z papryki czerwonej i żółtej, cukinii i
pomidorów oraz czerwonej cebuli. Artek je doprawił czosnkiem
niedźwiedzim i zwykłym, odrobiną ziół prowansalskich , łagodna
papryką i pieprzem kajeńskim. Z vegetą smakuje lepiej ;) Leczo
jest na poniedziałek do pracy.
Samopoczucie - hmmm, nic generalnie dziwnego nie czuję. Jakbym w ogóle nie zmieniła diety. Na pewno jest to kwestia dobrego przygotowania. Wieczorem bolał mnie migdałek na którym mam retencję. Może się wyleczy?...
Czas: start ! Dzień pierwszy.
Mnóstwo przygotowań za mną.
Wczoraj był pierwszy dzień naszego
postu.
Przygotowałam sobie jadłospisy na
każdy dzień i listy warzyw które muszę mieć do każdego dnia.
Dochodzę do wniosku, że w kwestii
warzyw jestem zupełna dyletantką. Okazało się na przykład, że
trzymanie marchwi w dużej ilości, w chłodnym pomieszczeniu, nie
zapobiega jej wysuszaniu. Po kilku dniach nie nadaje się na surówki
i soki, tylko do gotowania.
Wczoraj jedliśmy:
na początek dnia, jak zwykle od dwóch
tygodni – woda z sokiem z połówki cytryny
Śniadanie:
- sok z marchwi, zakwas buraczany na ciepło (dolałam gorącej wody)
- surówka z młodego szpinaku (z Biedronki), małych pomidorków i czerwonej cebuli pokrojonej w piórka, posypana grubą solą. - ta surówka przypadła nam do gustu. Gruba sól jest ekstra.
- surówka z marchwi i jabłka z odrobina soku z cytryny. Zwykle do takiej surówki dodaję cukier. Mogłam dodać ksylitol ale jakoś tego nie zrobiłam. Surówka jak surówka. Ja jej akurat nie lubię, mąż owszem. Dało się zjeść.
- gotowana na parze kalarepka w sosie pomidorowym. Sos zrobiłam dzień wcześniej i mam go w lodówce. Podgrzewam po trochu i dodaje do niektórych potraw. Danie OK. Bez rewelacji ale całkiem zjadliwe. To było ciekawe doświadczenie, bo nigdy nie jadłam gotowanej kalarepki.
Obiad:
- zupa cebulowa na wywarze z jarzyn. Dodałam oregano, gałkę muszkatołową i odrobinę białego wina. W zasadzie nie różniła się od tej, którą gotuję zwykle z wyjątkiem jednej ale za to podstawowej rzeczy – nie było w niej grama tłuszczu, więc nie dało się podsmażyć cebuli. Szczerze mówiąc była ohydna. Zmęczyliśmy.
- drugie danie: cukinia nadziewana warzywami. Warzywa: cebule, pora podsmażyłam na suchej patelni (o matko!) potem dodałam startą marchew, pietruszkę i selera. Próbowałam ratować smak dodając różnych ziół, z czego pamiętam tylko pieprz ziołowy prymatu (każda firma robi inny) i mielone ziarna kolendry oraz kurkumę. Więcej nie pamiętam. Warzywa włożyłam do wydrążonych połówek cukinii i próbowałam zapiec w piekarniku ale z powodu braku czegokolwiek do zapieczenia (np. sera) cukinia tylko się podgotowała bo wlałam pod nią odrobina wody. Dało się zjeść ale przesadziłam z ziołami.
- surówka z czarnej rzepy, marchwi i jabłka – zjadliwa
- surówka z roszponki z pomidorem i cebulą posypana gruba solą – smaczna.
Kolacja:
- surówka z białej rzodkwi i jabłka z odrobina sparzonych rodzynek i suszonym imbirem – mi nie smakowała, chyba mam dość jabłek
- brokuł blanszowany 5 minut w wodzie, starty na tarce. Do tego ogórek kiszony tez starty i czosnek przeciśnięty przez praskę – całkiem niezłe.
- bigos ze świeżej kapusty ze śliwką. Jakby był jeszcze ze skwarkami to byłby pyszny. A tak to tylko zjadliwy.
W międzyczasie dla dzieci robiłam
kotleciki drobiowe z frytkami i pizzę z mieszanki
pszenno-orkiszowej. Było trudno. Ale dałam radę – nie
spróbowałam żadnego z tych dań :(
Ogólnie stwierdzam, że jest gorzej
niż myślałam. Moje przygotowania do tego postu polegały na
jedzeniu głównie warzyw ale był tez dodatek tłuszczu, jaj i kasz.
Wydawało mi się, że będzie łatwo. Ale jest niestety niesmacznie. Gdyby do powyższych dań dodać choć łyżeczkę oliwy to smak
byłby lepszy.
Co do samopoczucia – mi nic nie
dolega. Artka wczoraj przeczyściło a dzisiaj boli go głowa i
twierdzi, że czuje się jak w początkach przeziębienia. Może mu
zaszkodziło wczorajsze koszenie we mgle, a może to efekt diety. Ja
zauważyłam, że po dwutygodniowej diecie przygotowawczej (z
weekendową przerwą na dużą imprezę rodzinną) bardzo poprawiła
mi się cera. Od wczoraj też latam do sikania więcej niż piję.
Organizm zaczął zatem usuwać wodę.
A – o piciu jeszcze. Staram się pic
dużo wody choć jej nie lubię. Sposób mam taki, że piję kubkami –
jak sobie przypomnę o piciu to wlewam w siebie duszkiem po dwa kubki
wody na raz. Cały czas piję zieloną herbatę liściastą bo ją
lubię. Artek nie lubi i ma problem. Bo ani zwykłej herbaty ani kawy
nie może pić w czasie postu. Ja kawę już odstawiłam dwa tygodnie
temu i teraz nie mam potrzeby jej pić.
Lecę szykować niedzielny obiadek ;)
czwartek, 6 listopada 2014
Wstęp do postu
Post Daniela zwany inaczej dietą owocowo-warzywną jeszcze kilka tygodni temu dla mnie nie istniał. Przypadkowo trafiłam na jego opis czytając blog o zdrowym żywieniu. Od tego czasu przeczytałam już bardzo dużo na temat postu i uznałam, że to jest to, czego mi potrzeba.
Po urodzeniu trzeciego dziecka, będąc w średnim wieku przytyłam około 20 kg. Nie tylko ciąża to sprawiła ale także rzucenie palenia. W ciąży miałam potężne dolegliwości refluksowe. Radziłam sobie z nimi ciągle napełniając żołądek bo tylko wtedy nie czułam palenia w przełyku. W sumie to nieistotne skąd się wzięło, ale fakt jest faktem, że przy wzroście 176 cm ważę teraz 92 kg. Szczerze mówiąc, przeżyłam totalny szok jak mąż kupił nową wagę (poprzednia zepsuła się jakiś dwa lata temu) i na nią wlazłam. Załamka. Już nie mówiąc o tym, że nie mieszczę się w ubrania sprzed ciąży i wolę nie patrzeć w lustro.
No cóż, poza tym mam trochę dolegliwości o których nie chciałabym się rozwodzić. Nie za bardzo mam czas i ochotę latać po lekarzach.
Już nie pamiętam skąd mi się to wzięło, chyba szukałam po prostu jakiejś diety. Dojrzałam już po porodzie do wzięcia się za siebie, dzidziusia odstawiłam od piersi. Gdybym nie znalazła Postu Daniela pewnie skończyłoby się na diecie South Beach, po której kilka lat temu schudłam 13 kg w ciągu dwóch miesięcy. Ale zginęła mi książka o tej diecie (może komuś pożyczyłam?) więc zaczęłam grzebać w sieci.
Nie ma się co rozwodzić nad przyczynami, chodzi o to, żeby zapisać doświadczenie stosowania postu. Dla potomnych, dla siebie na przyszłość, dla innych.
Do postu można przystąpić znienacka, ale to chyba tylko wtedy, jak się ma kogoś kto zaplanuje i poda wszystkie posiłki. Ja takiej osoby nie mam, a co więcej postanowiłam namówić męża do uczestniczenia w przedsięwzięciu, więc tym bardziej muszę się postarać.
Od tygodnia jestem na diecie bezmięsnej. Nie jem też serów. Z nabiału tylko jajka. Jem dużo kaszy jaglanej i warzyw. Odstawione ziemniaki, chleb, makarony, mąka i jej pochodne, alkohol, kawa. Każdy dzień zaczynam wodą z sokiem z cytryny. Piję dużo soków warzywnych i owocowych.
Dla rodziny gotuje prawie normalnie. Tzn dzieci jedzą to, co jadły do tej pory, a tatuś do przysłowiowego kotleta dostaje więcej warzywek co by się uczył je jeść. Albowiem do tej pory w moim domu królowało mięcho, najczęściej wieprzowe. Teraz ma się to zmienić. Zakładam, że nie będę jeść już nigdy wieprzowiny. Każdy inny rodzaj mięsa zaś bardzo rzadko.
Ale to dopiero po poście.
Na razie moja dieta ma trochę przygotowywać organizm do szoku jakim niewątpliwie jest post.
Do obsługi warzyw i owoców w poście Daniela dobrze jest posiadać:
- urządzenie do wyciskania soków (posiadam wyciskarkę)
- urządzenie do szybkiego szatkowania, ścierania (posiadam malakser i zamówiłam u męża na imieniny tarkę obrotową, która robi między innymi śliczne spaghetti z warzyw)
- słoiki lub inne pojemniki do produkcji kiełków (posiadam kiełkownicę)
- słoje lub inne pojemniki na kiszonki (posiadam)
Ponadto trzeba nabyć dużą ilość warzyw i dozwolonych owoców, nasion na kiełki, ziół (mogą być suszone). Warto nastawić kiszonki - buraczaną i ocet jabłkowy. Ten ostatni niestety robi się cztery tygodnie więc chyba nie doczekam z rozpoczęciem diety bo chcę zacząć w przyszły weekend a jabłka nastawiłam dopiero w niedzielę.
Chcę zacząć w weekend dlatego, że mąż-uczestnik eksperymentu, będzie przez cały ten okres normalnie pracował. Dwa dni wolnego mają służyć przystosowaniu się do postu.
Teraz zacznę się koncentrować na ułożeniu jadłospisu na te dwa tygodnie. Można skorzystać oczywiście z gotowego, dostępnego na stronach internetowych ale ja zawsze lubię po swojemu.
Menu mam zamiar powiesić na lodówce, żeby wszystko mieć pod kontrolą.
No to zmykam do sieci w poszukiwaniu weny...
Po urodzeniu trzeciego dziecka, będąc w średnim wieku przytyłam około 20 kg. Nie tylko ciąża to sprawiła ale także rzucenie palenia. W ciąży miałam potężne dolegliwości refluksowe. Radziłam sobie z nimi ciągle napełniając żołądek bo tylko wtedy nie czułam palenia w przełyku. W sumie to nieistotne skąd się wzięło, ale fakt jest faktem, że przy wzroście 176 cm ważę teraz 92 kg. Szczerze mówiąc, przeżyłam totalny szok jak mąż kupił nową wagę (poprzednia zepsuła się jakiś dwa lata temu) i na nią wlazłam. Załamka. Już nie mówiąc o tym, że nie mieszczę się w ubrania sprzed ciąży i wolę nie patrzeć w lustro.
No cóż, poza tym mam trochę dolegliwości o których nie chciałabym się rozwodzić. Nie za bardzo mam czas i ochotę latać po lekarzach.
Już nie pamiętam skąd mi się to wzięło, chyba szukałam po prostu jakiejś diety. Dojrzałam już po porodzie do wzięcia się za siebie, dzidziusia odstawiłam od piersi. Gdybym nie znalazła Postu Daniela pewnie skończyłoby się na diecie South Beach, po której kilka lat temu schudłam 13 kg w ciągu dwóch miesięcy. Ale zginęła mi książka o tej diecie (może komuś pożyczyłam?) więc zaczęłam grzebać w sieci.
Nie ma się co rozwodzić nad przyczynami, chodzi o to, żeby zapisać doświadczenie stosowania postu. Dla potomnych, dla siebie na przyszłość, dla innych.
Do postu można przystąpić znienacka, ale to chyba tylko wtedy, jak się ma kogoś kto zaplanuje i poda wszystkie posiłki. Ja takiej osoby nie mam, a co więcej postanowiłam namówić męża do uczestniczenia w przedsięwzięciu, więc tym bardziej muszę się postarać.
Od tygodnia jestem na diecie bezmięsnej. Nie jem też serów. Z nabiału tylko jajka. Jem dużo kaszy jaglanej i warzyw. Odstawione ziemniaki, chleb, makarony, mąka i jej pochodne, alkohol, kawa. Każdy dzień zaczynam wodą z sokiem z cytryny. Piję dużo soków warzywnych i owocowych.
Dla rodziny gotuje prawie normalnie. Tzn dzieci jedzą to, co jadły do tej pory, a tatuś do przysłowiowego kotleta dostaje więcej warzywek co by się uczył je jeść. Albowiem do tej pory w moim domu królowało mięcho, najczęściej wieprzowe. Teraz ma się to zmienić. Zakładam, że nie będę jeść już nigdy wieprzowiny. Każdy inny rodzaj mięsa zaś bardzo rzadko.
Ale to dopiero po poście.
Na razie moja dieta ma trochę przygotowywać organizm do szoku jakim niewątpliwie jest post.
Do obsługi warzyw i owoców w poście Daniela dobrze jest posiadać:
- urządzenie do wyciskania soków (posiadam wyciskarkę)
- urządzenie do szybkiego szatkowania, ścierania (posiadam malakser i zamówiłam u męża na imieniny tarkę obrotową, która robi między innymi śliczne spaghetti z warzyw)
- słoiki lub inne pojemniki do produkcji kiełków (posiadam kiełkownicę)
- słoje lub inne pojemniki na kiszonki (posiadam)
Ponadto trzeba nabyć dużą ilość warzyw i dozwolonych owoców, nasion na kiełki, ziół (mogą być suszone). Warto nastawić kiszonki - buraczaną i ocet jabłkowy. Ten ostatni niestety robi się cztery tygodnie więc chyba nie doczekam z rozpoczęciem diety bo chcę zacząć w przyszły weekend a jabłka nastawiłam dopiero w niedzielę.
Chcę zacząć w weekend dlatego, że mąż-uczestnik eksperymentu, będzie przez cały ten okres normalnie pracował. Dwa dni wolnego mają służyć przystosowaniu się do postu.
Teraz zacznę się koncentrować na ułożeniu jadłospisu na te dwa tygodnie. Można skorzystać oczywiście z gotowego, dostępnego na stronach internetowych ale ja zawsze lubię po swojemu.
Menu mam zamiar powiesić na lodówce, żeby wszystko mieć pod kontrolą.
No to zmykam do sieci w poszukiwaniu weny...
Subskrybuj:
Posty (Atom)